+4
Flying_Polack 15 listopada 2015 10:58
Więcej postów na www.flyingpolack.com
Polubcie fanpejdża! :) www.facebook.com/FlyingPolackFP
Instagram: flying_polack

Sztokholmskie lotnisko, godzina 8.50 rano. Na pasie startowym kręcą się w te i we w te samoloty linii SAS oraz Norwegian, a ja siedzę sobie z laptopem, kawą i dwoma dużymi plecakami oczekując na lot z powrotem do Dubaju.



SMSy od banku o stanie mojego konta uświadamiają mi, że była to moja najdroższa podróż w życiu (ceny absurdalnie wysokie!), ale nic to. Każdy grosz, a raczej każda korona islandzka, były tego warte. Islandia to kraj wprost spektakularny, niepowtarzalny, oszałamiający krajobrazami i cudami natury. I uwierzcie, że Was tutaj nie czaruję.







Kraina ta jest 3 razy mniejsza od Polski, a mimo tego każdy jego zakątek jest zgoła inny. Podziwiacie potężne wodospady i zielone klify dookoła, by za kilkadziesiąt kilometrów znaleźć się w miejscu, które przypomina księżyc. Kąpiecie się w lagunach zasilanych geotermalnymi źródłami by półtorej godziny dalej, zmarznięci, na niespokojnym oceanie, wypatrywać wieloryby. Moi drodzy, zróbcie sobie przerwę w pracy, nauce, czy co tam teraz porabiacie, a ja zabieram Was do dalekiej Islandii!



Kraina ognia

Islandia stoi okrakiem na granicy dwóch płyt tektonicznych (w ciągu roku, średnio przesuwają się względem siebie co 2cm). Granica ta zwana jest Grzbietem Śródatlantyckim. Oznacza to, nie tylko to, że ma tyle wulkanów, co nastolatek pryszczy, ale i, że gros z nich jest wciąż aktywnych. O aktywności jednego z nich – Eyiafjallajokull, w 2010 r. przekonała się większa część półkuli północnej naszego globu. Pamiętacie te wszystkie anulowane loty? O to winowajca:



Wiele obszarów wyspy pokryte jest zaschniętą lawą co na myśl podsuwa wyobrażenie, jakby mógł wyglądać krajobraz księżyca.



Oraz, jak księżyc mógłby wyglądać gdyby było tam nieco więcej wody i tlenu ;)



Jeśli są wulkany, to są i gejzery. Cała masa gejzerów. Małe i duże. Na jeden z tych większych, o „zaskakującej” nazwie Geysir, postanowiliśmy wybrać się i my. Sam gejzer zbytnio nie imponował rozmiarami, gdyż jak już decydował się wytrysnąć po około 10 minutach oczekiwania, to tłumił go porywisty wiatr (w bezwietrzne dni osiąga 35 m). Warto było się jednak tam wybrać by patrzyć na Azjatów pozujących w bezruchu wspomniane 10 minut i wyczekujących na ten kulminacyjny moment by pstryknąć sobie zdjęcie z gejzerem w tle :D



Energia geotermalna jest dla Islandczyków nie tylko źródłem dochodów z turystyki ale przede wszystkim, wytwarzana jest z niej tania energia elektryczna. Ponadto gorąca woda ogrzewa prawie wszystkie budynki na wyspie. Rodzi to jednak dylemat, z jakim Islandczycy, a szczególnie rząd Islandii muszą się dziś zmagać. Zachować ten nieskażony, wyjątkowy krajobraz, czy wykorzystać geologiczne siły w nim drzemiące do wytwarzania energii?



Jedna z takich elektrowni znajduje się w regionie Myvatn (czyli Jezioro komarów), gdzie prócz stromych wejść na pobliskie szczyty, przeciskania się przez labirynty wytworzone z lawy, przypominające scenerię z Władcy Pierścieni, musimy się również zmierzyć ze smrodem siarki i zepsutych jajek ;)





Kraina wody

Ale Myvatn to przede wszystkim jezioro będące ponoć rajem dla ornitologów. Jednak taki ignorant w tej dziedzinie jak ja, dojrzał tam jedynie kaczki, łabędzie i bliżej niezidentyfikowane inne ptaki. Za to podzielę się z Wami takimi o to krajobrazami udekorowanymi złocisto-zielonymi barwami:



Po całodziennym eksplorowaniu północno-wschodniego zakątka Islandii, gdzie znajduje się wspomniane jezioro, postanowiliśmy relaksować nasze ciała w gorących źródłach.



Relaks nie trwał jednak zbyt długo, gdyż nasza słowacka towarzyszka podróży – Nikolka, zdołała wytrwać tylko 15 minut w woni wspomnianych już siarki i jajek. Zgoła inaczej wyglądał relaks w innych gorących źródłach – Blue Lagoon pod Reykjavikiem, które odwiedziliśmy zaraz po przylocie na wyspę.



Pluskając się w turkusowej wodzie, wdaliśmy się w ciekawą pogawędkę o życiu, pracy i Bliskim Wschodzie z dwoma Amerykankami z Nowego Jorku. Na zadane mi pytanie skąd jestem (mając na względzie z przedstawicielami jakiej nacji mam przyjemność) cierpliwie odpowiedziałem, że z Polski, takiego kraju w środku Europy, a dokładniej z Warszawy – stolicy tegoż państwa. Sympatyczna 27-latka z Wielkiego Jabłka, z lekką ironią w głosie, odpowiedziała, że doskonale wie gdzie leży Polska oraz, że wie również, że Warszawa jest jej stolicą :) Ponadto, poprosiła by mieć na względzie, że kraj z którego pochodzi dzieli się na Nowy Jork, Kalifornię i resztę Ameryki :)



Ale laguny na Islandii to nie tylko baseny z gorącą wodą. Nasz następny przystanek to lodowa laguna Jokulsarlon, którą ogromne kawały błękitnego lodu, oderwane od lodowca, przesuwają się ku oceanowi. Miejsce to może być Wam znane z ostatniego filmu z serii Jamesa Bonda, gdzie w agenta Jej Królewskiej Mości, wcielił się Pierce Brosnan (Die Another Day). Jako, że w lagunie miesza się słodka woda z lodowca oraz słona woda z oceanu, woda tam nigdy nie zamarza.







Ale hola hola, jak to nie zamarza?! Przecież 007 pokazywał tam komunistom z Korei Północnej jak się driftuje na lodzie! – powiecie. Otóż twórcy filmu na tydzień przed kręceniem scen na lagunie, zablokowali przepływ w cieśninie, a tym samym dopływ słonej wody. Tydzień minął i woda zamarzła. Ot taka ciekawostka :)



W temacie wody, nie sposób się z Wami nie podzielić też widokiem tuzina wodospadów, które przyszło nam zobaczyć. Tylu chyba do tej pory w całym moim życiu nie widziałem! Zacznijmy od wodospadu Dettifoss, czyli najpotężniejszego w całej Europie. Szeroki na 100 m, wysoki na 45 m, ze średnim przepływem 193 m3 na sekundę!



Niewiele mniej potężny i również szeroki na 100 m złoty wodospad Gullfoss, z którego wody stacza Hvita (biała rzeka):



Następnie przedstawiam Wam Seljalandsfoss, spadający z wysokości 60 m, którego mogłem podziwiać z każdej strony, i dzięki któremu porządnie zmokłem :)





Zaraz za nim piękny Skogafoss, leżący u podnóża wulkanu, o którego erupcji w 2010 r. wspomniałem wcześniej. Spada z hukiem z wysokości 60 m:





Kolejny piękniś to Selfoss, mimo, że niski w porównaniu do kompanów, bo tylko 11 m, to dzięki swojemu amfiteatralnemu ułożeniu, składa się na niego aż 40-50 pojedynczych strug:



Czas na pięknego i potężnego Godafoss (wodospad Bogów). Skąd nazwa? Otóż w 1000 r., gdy islandzki parlament Althing (pierwszy parlament na świecie) zatwierdził przejście z wiary pogańskiej na chrześcijańską, przewodniczący parlamentu mieszkający nieopodal wodospadu, na znak wyzbycia się dawnej wiary wyrzucił swoje wszystkie drewniane posążki i amulety do tego właśnie wodospadu:



I jeszcze jeden wodospad położony w miejscu również naznaczonym historycznie – Oxararfoss. Znajduje się w Parku Narodowym Thingvellir, gdzie w 933 r. ukonstytuował się islandzki parlament Althing:



Przedstawiciele narodu zbierali się tu raz do roku by uchwalić nowe prawa i rozsądzić spory. Każdy obywatel miał prawo przybyć na obrady i zażądać od posłów rozstrzygnięcia jego pozwu. Na Althing zjeżdżało się średnio 5 tysięcy ludzi. Głos decydujący należał do 48 deputowanych. Wyroki były egzekwowane natychmiast. Przykładowo kobiety, które dopuściły się zdrady skazywano na śmierć poprzez wrzucenie ich do wartkiego nurty rzeki Oxara, która zasila powyższy wodospad…









Kraina niepoznanych mi wcześniej stworzeń

Najpopularniejszym sposobem zwiedzenia Islandii, jest objechanie jej dookoła słynną drogą Nr 1. Nie inaczej postąpiliśmy i my. I tak jedziemy sobie naszym camperem, gdzieś w południowo-wschodniej części kraju. Przez szyby migają niezapomniane krajobrazy…







…aż tu nagle prowadzący samochód Roman daje po heblach krzycząc: renifery! Pierwszy raz w życiu na żywo zobaczyłem te sympatyczne zwierzęta, które co roku w grudniu na Święta Bożego Narodzenia ciągną sanie sympatycznego grubaska z długą, siwą brodą, odzianego w czerwone szaty. Przejęci sytuacją, jeszcze przed wyjściem z auta, zaczynamy mówić do siebie szeptem by broń Boże nie spłoszyć zwierzyny.



Wokół żywej duszy, żadnych samochodów, nawet uciążliwy przez cały dzień wiatr łaskawie przestał fukać (jak to mówią Słowacy). Kompletna cisza. Podchodzimy coraz bliżej. Mimo, że dzieli nas od nich jeszcze płotek i mała rzeczka, te już wyczuwają naszą obecność i oddalają się by kilka metrów dalej poskubać trawę.



Przez dobrych kilka minut obserwujemy te piękne zwierzęta. Usatysfakcjonowani tak wspaniałym uwieńczeniem dnia, jedziemy jeszcze kilka kilometrów w poszukiwaniu dobrego miejsca do spania. Słońce już zaszło. Na kolację, na stole ląduje tuńczyk z puszki, a my doprecyzowujemy plany na następne dni…



…dni mijają, odkrywamy kolejne połacie kraju, aż w końcu znajdujemy się w Husaviku, dużym jak na islandzkie standardy (2500 mieszkańców), mieście w północnych fiordach. W jakim celu przybyliśmy do tej rybackiej wioski? By na własne oczy ujrzeć największe ssaki na Ziemi – wieloryby! Wczesna pobudka i z ulgą stwierdzamy, ze nie pada. Na miejscu przywdziewamy ciepłe skafandry, rękawiczki i gogle.



Wsiadamy na motorówkę, która niemiłosiernie skacze na oceanie targanym falami. Mija 30 minut, kapitan krąży po zatoce w poszukiwaniu olbrzymów. Mija kolejne 15 i nic. Zaniepokojony tłumaczę sobie, że jak ich nie zobaczę to trudno, w końcu to nie Zoo, tylko natura.



Nagle kapitan gwałtownie skręca. W sercu nadzieja: wypatrzył wieloryby! I jest! „Na godzinie dziewiątej”, ni z tego ni z owego tryska woda, sekundę później wyłania się humbak! W całej swej okazałości! Dołączam do chóru na łodzi wydającego odgłosy zachwytu hyyyyy oohhhh łaaaaał!





Podziwiamy, fotografujemy, filmujemy :)





Niesamowite uczucie. Cieszyłem się jak małe dziecko. Cóż mogę rzec więcej? Po prostu kocham naturę! :)

Ludzie

Mimo, że większość tego postu tyczy fauny i flory Islandii, to paradoksalnie żyją tam również ludzie ;) Równie oryginalni co kraina jaką zamieszkują. Prócz surowej ziemi (nadaje się co najwyżej do wypasu owiec, których jest tam więcej niż ludzi), mrocznych zim, ciężkich warunków klimatycznych, czynnikiem kształtującym życie Islandczyków jest ich niewielka ilość – 320 tysięcy. Z czego aż 3/5 zamieszkuje Reykjavik.



Można tu odnieść wrażenie, że wszyscy się znają, a przynajmniej są powiązani przez przyjaciół, czy rodzinę. Jeden Islandczyk, z którym rozmawiałem śmiał się, że przez to ciężko jest ukryć przed światem nawet romans.



Przyznam się, że ze względu na naturę, która mnie pochłonęła, za dużo z tubylcami nie rozmawiałem. Jednak z tych kilku konwersacji, które udało mi się przeprowadzić, to jest to naród pomocny i skory do pogawędki z obcokrajowcami, jednak powściągliwy. Zdawało mi się, że na tematy typu polityka, czy ekologia, potrzebne by było półlitra na stole, najlepiej już po zachodzie słońca, by nieco rozwinąć te zagadnienia.



Powrót do rzeczywistości

Tak się z Wami dzielę świeżymi jeszcze wspomnieniami aż tu nagle dobiega mnie głos z głośników na lotnisku Arlanda w Sztokholmie: pasażerów udających się do Dubaju lotem EK 158 uprzejmie prosi się do przyjścia pod bramkę nr 62. Także, muszę lecieć! :)



Jeśli jeszcze nie lubicie to polubcie :) www.facebook.com/FlyingPolackFP

Oraz śledźcie jeszcze więcej zdjęć na Instagramie: flying_polack



Pod tym linkiem możecie zaboczyć mega video z podróży :D


Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

jaz99 27 listopada 2015 14:55 Odpowiedz
Islandia, to kraj, do którego można wracać wiele razy. Polecam swoją bazę miejsc do zwiedzenia: https://www.flickr.com/photos/jaz99/albums/72157637963495014
reporter 30 listopada 2015 00:55 Odpowiedz
Bardzo lubię filmiki z wypraw ale strasznie irytujące jest gdy trzeba pogłośnić żeby usłyszeć co mówisz a tu nagle jak nie ryknie muza..
flying-polack 1 grudnia 2015 20:52 Odpowiedz
reporterBardzo lubię filmiki z wypraw ale strasznie irytujące jest gdy trzeba pogłośnić żeby usłyszeć co mówisz a tu nagle jak nie ryknie muza..
Przepraszam za to. Pierwsze zabawy z GoPro. W następnych produkcjach już było lepiej z dźwiękiem :)